Ładnie sfilmowany i oglądalny tylko że mocno schematyczny. Główny bohater to wyidealizowany obrońca kobiet i prześladowanych, a w filmie nie brakuje przebitek z bardziej znanych filmów - taki końcowy pojedynek łączy aż dwie sceny z "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", a początkowa muzyczka jest tak ściągnięta z "Siedmiu wspaniałych" że brak tylko Brynnera na koniku.