Fabuła przewidywalna do bólu, postacie schematyczne, irytujący narrator wyjaśniający akcję nawet największemu głupkowi na sali. Ewidentnie film kierowany do amerykańskiego widza.
Do tego główna bohaterka, grała opanowawszy warsztat w zakresie posągowego bycia na ekranie i niemego szlochu z płynącą z prawego oka jedną łzą oświetloną malowniczo w zachodzącym słońcu. Główna bohaterka wykorzystała 80 lat na naukę 4 języków obcych. Nazwanie takiego życia stratą czasu to truizm.
-spoiler-
Jest taka scena gdy Adaline siedzi z Ellisem na kanapie i obserwują razem salę, szkoły tanecznej. To mówi wszystko o jej zmarnowanym potencjale życia. Zamiast z życia korzystać, obserwowała go tylko przez dziesiątki lat.
Happy end, wzbudził we mnie taki niesmak, iż wyszedłem z kina przed czasem co mi się nigdy nie zdarzyło.
Pozytywy filmu to Harrison Ford, którego nie widziałem w takiej formie aktorskiej. Na starość może być świetnym aktorem dramatycznym.
popieram film nudny i jeszcze SPOILER ten happy end z tym włosem siwym na końcu...
Zgadzam się, jedynie Harisson Ford dobrze zagrał i sceny z jego udziałem są godne obejrzenia. Główni bohaterowie mdli, cała historia niedorzeczna i generalnie nie polecam. Ani to romansidło ani baśń, takie niewiadomo- co.
Narrator wyjaśniał elementy sci-fi, które w przeciwnym razie byłyby uznawane za cuda.
Posągowa bohaterka pochodziła z zupełnie innych czasów, a jej wyobcowanie można tłumaczyć wieczną ucieczką. Cztery języki obce znała według młodego Harrisona Forda dużo wcześniej, a jemu przecież nie mówiła całej prawdy. Scena z książką w alfabecie Braille'a sugerowała, że umiała więcej.
Nie wiem czy po osiemdziesięciu czy stu latach spędzonych na ziemi chciałoby mi się jeszcze tańczyć;P pewnie też bym usiadła na kanapie i podziwiała tańczących.